"Sny..." to święta genesis wszystkich "Narkosów" i traktat o globalizacji, w którym pożądany pod każdą szerokością geograficzną towar (narkotyki/surowce/wstawić własne) jest dźwignią do
"Uzupełnię se zapasy, to kokosy" – pieją polscy raperzy-dilerzy-konferansierzy. I rzeczywiście, nie ma dramatu: "kokosy" z Ameryki Łacińskiej karmią bielutkim strumieniem nie tyle nasze nosy, co kulturowe imaginaria. Narkobiznes uromantyczniał się skokowo, najpierw były super reportaże i książki o Meksyku i Kolumbii, później mocne kino, a na końcu uwielbiany przez rzesze normików serial o przygodach obywatela Pablita. Niepostrzeżenie przy rodzinnych stołach wszyscy zaczęliśmy rywalizować na gangsterskie anegdotki z ulubionych fabuł: kto, komu i za ile, jak najlepiej prowadzić biznes, żeby pożyć trochę na wolności albo pożyć w ogóle i czy na pewno opłaca się torturować cyngli przeciwnej drużyny. Bycie brutalnym chamem stało się modne i chętnie oglądane. Siłą rzeczy zżerała mnie więc ciekawość, jaką cegiełkę do mitu narkogangusa dorzuci duet reżysersko-producencki Ciro Guerra – szaman od pięknego "W objęciach węża" i wybitny przedstawiciel południowoamerykańskiego art-house'u – i Cristina Gallego. Czy będzie to wycieczka po łatwe zioł... złoto? A może pretekst do czarno-białego surfu po kolumbijskich rubieżach w poszukiwaniu zapomnianych pieśni i pradawnych rytuałów?
Cine Colombia
Labodigital
Dago García Producciones
Pimienta Films
Bord Cadre Films
Ciudad Lunar Producciones
Films Boutique
Universidad Nacional de Colombia
Programa Ibermedia
Torino Film Lab
OIM
United States Agency for International Development (USAID)
Det Danske Filminstitut
Wychodzi na to, że ani jedno, ani drugie. "Sny wędrownych ptaków" bardziej niż prostą tematyczną "cegiełkę" – na co mógłby wskazywać udział filmu w zmaganiach oscarowych – przypominają wyszukany ornament, który kino mafijne a la "Ojciec chrzestny" pożenił z traktatem antropologicznym. Zaczyna się niemal paradokumentalnie – stary pasterz z plemienia Wayúu na tle błękitnego nieba śpiewa o honorze, stracie i chciwości. Jest przełom lat 60. i 70., na pustynnych rubieżach Kolumbii stara i szanowana rodzina Pushaina żyje w zgodzie z odwiecznymi tradycjami: otacza opieką gości, układa się z duchami przodków, a kiedy trzeba, szuka zadośćuczynienia w zemście. Ursula (Carmiña Martínez) – głowa rodu i strażniczka prawa plemiennego – organizuje właśnie rytuał przejścia swojej pięknej córki Zaidy (Natalia Reyes). Pojawia się jednak niewielki zgrzyt – o jej rękę z wielkim zaangażowaniem stara się Rapayet (José Acosta), który wprawdzie najpiękniej tańczy, ale pochodzi ze zubożałej rodziny. Ursula nie może rzecz jasna dopuścić do takiego mezaliansu i stawia wyjątkowo zaporowe warunki. Cenę tak wysoką, że – ma nadzieję – będzie ona skutecznym straszakiem na wszystkich parweniuszy tego świata.
Tyle że Rapayet już dawno opuścił pustynię i porzucił reguły plemiennej alienacji. Robi interesy z białym człowiekiem, handluje bimbrem i lokalnymi towarami. Momentem przełomu staje się wejście w konszachty z prawdziwymi gringos – amerykańscy hippisi szukają źródeł dobrej marihuany na eksport, a Rapayet i jego wspólnik Moises (Jhon Narváez) dostają szansę na niewyczerpany rynek zbytu. Zaprzęgają więc do "sadowniczej" roboty kuzynów – mieszkających w trudno dostępnych górach plantatorów kawy – i tak opowieść o chciwości i zemście może się rozkręcić na dobre, rozłożyć na pięć spektakularnych pieśni i ponad dziesięć lat sagi o wzlotach i upadkach pewnej bardzo bogatej i wpływowej rodziny. Przedrostek "proto" pasuje tutaj jak ulał – jest to w istocie historia kolumbijskiego "protokartelu", oparta na prawdziwych źródłach wizja narodzin procederu, który dopiero za chwilę – i film w mistrzowski sposób obrazuje ten moment przejścia – zostanie przeorany i zrekonfigurowany falą bestialskiej przemocy. Tam, gdzie w "Snach..." – aluzyjnie, ale z wielkim wpływem na losy Rapayeta – po raz pierwszy pada nazwa "Medellin", możemy się spodziewać nowych zasad: szacunek dla ludzkiego życia i honoru konsekwentnie i w pełni abdykuje na rzecz dyktatury czystego zysku. Z tej perspektywy gangsterski poemat o rdzennych Wayuu jest dla historii narkobiznesu tym, czym Księga Rodzaju dla żydów i chrześcijan. Otwiera szachownicę i rozkłada pionki do gry.
Cine Colombia
Labodigital
Dago García Producciones
Pimienta Films
Bord Cadre Films
Ciudad Lunar Producciones
Films Boutique
Universidad Nacional de Colombia
Programa Ibermedia
Torino Film Lab
OIM
United States Agency for International Development (USAID)
Det Danske Filminstitut
Myliłby się jednak ktoś, kto wziąłby film Guerry i Gallego za jednoznaczny akt oskarżenia – krytykę amerykańskiego indywidualizmu i konsumeryzmu, które doprowadziły do korupcji plemiennych zasad i wykorzenienia autochtonicznych kultur. "Sny..." są w tej materii dużo bardziej subtelne i dlatego też antropologicznie spełnione. Sztywne, niepodlegające zmianom, czyli "odwieczne" tradycje bywają tutaj równie niebezpieczne, co nieokiełznany pęd do urynkowienia każdego aspektu życia prywatnego i każdej kulturowej wartości. W wielu sytuacjach – zbyt wielu – to właśnie strach przed duchami, złamaniem tabu czy hańbą prowadzi do najtragiczniejszego z możliwych finałów. I dlatego ostatecznie tracimy rachubę, kto jest w tej grze właściwą figurą upadłego anioła – Ursula, która usztywnia każdą zasadę, ufa tylko proroczym snom i własnym przeczuciom, a rodzinę jako całość ceni wyżej niż życie poszczególnych jej członków, czy Rapayet, który nagina większość reguł w imię pragmatyki przetrwania i spełniania pragnień. Kiedy te dwa nieznane sobie światy – utylitaryzm profanów i świętość słowa ojców – spotkają się w ciemnej uliczce, może z tego wyjść tylko jakiś zupełnie nowy, egzotyczny splot: nieznana i niepewna konfiguracja tradycyjnego z nowoczesnym, która albo skończy się upadkiem obu tych porządków, albo permanentną mutacją któregoś z nich.
Cine Colombia
Labodigital
Dago García Producciones
Pimienta Films
Bord Cadre Films
Ciudad Lunar Producciones
Films Boutique
Universidad Nacional de Colombia
Programa Ibermedia
Torino Film Lab
OIM
United States Agency for International Development (USAID)
Det Danske Filminstitut
I za to właśnie możemy brać ten film: za świętą genesis wszystkich "Narkosów" i traktat o globalizacji, w którym pożądany pod każdą szerokością geograficzną towar (narkotyki/surowce/wstawić własne) jest dźwignią do nowoczesności i jednocześnie źródłem nowoczesnych grzechów: chciwości, wyzysku, korupcji moralnej, nierówności. To także jeden z najlepszych przedstawicieli kina mafijnego, jakie zdarzyło mi się ostatnio oglądać. Oraz równie spełniony art-house. Życzę więc Guerrze i Gallego nominacji do Oscara i czekam na następne szamańskie pieśni. Oby utrzymały podobnie wysokie tony liryzmu oraz zbliżony ciężar gatunkowy i intelektualny. Dajmy też szansę narkobiznesowi, on również – jako popkulturowy fenomen o poważnej mocy więziotwórczej – zasłużył sobie w końcu na poważnych egzegetów.
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu